wtorek, 10 września 2013

Metoda badawcza – obserwacja. Przychodnia publiczna.


Mnie zaczyna boleć tyłek od siedzenia. Chodzić mi się nie chce. Krzesełka twarde w spadku po jakimś socjalistycznym kinie i to z okresu, kiedy jako dziecko chodziłam do kina w dzielnicy Dąbie. Drewniane połączone ze sobą listwą, kiedy na nich nie siedzisz podnoszą się do góry. Niektóre z nich są już połamane i wpada się w nie zamiast siada. Dlatego lepiej trzymać swoje miejsce siedzące, po spacerze może go już nie być.
Wrócił jeden z nerwowo spacerujących i usiadł naprzeciwko mnie i nie dlatego, że mu się spodobałam, tylko jego miejsce zostało zajęte a miał jedno z lepszych, tuż przy samych drzwiach. Dobry start do gabinetu. Bez dodatkowych opóźnień, które mogły się zdarzyć, jeśli pacjent o kulach z końca korytarza musiałby się doczłapać do drzwi tego właściwego pokoju.
Mężczyźni w publicznej przychodni zwykle cały swój dobytek, drugie śniadanie, wodę do picia noszą w tzw. „dziadówkach”, czyli w plastikowych reklamówkach. Kobiety są bardziej eleganckie, czasami zdarzają się modnie i dobrze ubrane, ale nie podejrzewam, że któraś nosi torebkę lub buty od Prady.
Całkiem niezły elegancki pan siedzący naprzeciw, ciężko wzdycha. Nie należy do elity cierpliwych, przyszedł, jako jeden z ostatnich. To taki mężczyzna, który chodzi z ładną teczką a nie dziadówką. Zwykle, jeśli na korytarzu przychodni pojawia się chłop z aktówką, to najpewniej jest to lekarz idący do pracy lub wracający z niej.
Siedzę i piszę sobie. Czas mija szybciej. Nikt z obecnych tutaj nie powie mi:
- Nie pisz o mnie! Jestem tu incognito.
- Ale już napisałam…
- To usuń.
Tu wszyscy dla siebie są incognito. Mało kto się zna, chyba, że połączyła kogoś znajomość ze szpitalnego łóżka z tej samej sali, wtedy zdarzają się tematy do rozmów.
- O jejku! Jejku!- znów człowiek z naprzeciwka – Ale się człowiek nasiedzi!
No to czekamy…
Przerwa to kolejne dłużące się pół godziny, ciągnące się jak wieczność. Czas to pojęcie względne, poczucie czasu bywa różne, teraz pół godziny to długo, w innych okolicznościach minęło by niezauważone.
Pan niecierpliwy miał wyraźną chętkę na pogawędkę ze mną:
- Wie pani, że ja uciekłem z przychodni na Unii Lubelskiej. Wchodzę pierwszy raz do gabinetu lekarskiego, a siedząca za biurkiem pani profesor, wskazuje mi drzwi i tak rzecze:
- Pan nie do mnie , do gabinetu obok.
- Ale – odzywam się nieśmiało – pokazując świstek papieru – to pani pismo prawda, a tu napisano czarno na białym, że tu się mam do pani stawić. Machnęła ręką i pokazała na krzesło.
- Żadnego przepraszam nie było – dziwiłam się.
- Dobrze że się nie obraziła, że dowód wyciągnąłem zza pazuchy – zaśmiał się.
- No tak, dowód trzeba mieć, bez dowodu ani rusz – teraz już wszyscy przysłuchujący się serdecznie sie zaśmiali.
Otwierają się drzwi…
- Następny proszę.
Nareszcie wchodzę. Urywam rozmowę wpół zdania. Lekarz nie może czekać.


Brak komentarzy: