środa, 11 września 2013

Biała Róża- dzieci moda i uroda


Dzieci, moda i uroda…

Kiedy mała skończyła dwa lata, Apolonia powiła drugie dziecko. Tym razem przyszedł na świat syn. Józef akurat bawił we dworze i niecierpliwie przechadzał się po salonie, gdy trwał poród. Tym razem obyło się bez komplikacji. Szybko i sprawnie pojawił się na świecie z donośnym krzykiem.
 - Zdrowe płuca – stwierdziła położna – i mocne serce – dodała.
Pojawił się we wrześniu, niczym dojrzałe jabłko jesienią.
Dumny tata wziął na ręce opatulonego w pieluchy i kocyki syna i nie mógł się napatrzeć temu cudowi. Syn wyzwolił u niego większe pokłady dumy z dziecka. Jego dziedzic, następca. O tym, każdy ojciec marzy.
Imię wybrali razem. Aldona skłoniła się do sugestii męża by był to Witold imiennik Wielkiego Księcia Litewskiego za czasów Władysława Jagiełły i jego brat rodzony. Józef fascynował się wszystkim co litewskie, historią, kulturą i współczesnością, którą chciał naprawić.
Dzieci rosły, ogary także. Maciej brał psy na polowania, czasem Józef się do niego dołączał, kiedy był w Szyłach i czas polowań się zaczynał. Najchętniej polowali na ptaki: bażanty, kuropatwy, kaczki nad jeziorem. Potem wyprawiano ucztę. Bażanty podawano pieczone z francuskimi kluseczkami w sosie ze śliwek węgierek. Kaczki nadawały się na rosół i do pieczenia, nafaszerowane kaszą i pietruszką a kuropatwy duszone w sosie własnym. Do tego czerwone wino z własnych piwnic, ale francuskie lub niemieckie reńskie. Na ucztę zapraszano znajomych, księdza proboszcza Jana, lekarza domowego, pana  Lecha Wrońskiego. Takie przyjęcia trwały do rana i tylko mężczyźni wytrzymywali tak długo przy stole, jedząc, pijąc i rozprawiając o polityce i gospodarce.
Tak jak Aldona rosła poważna i rozsądna, tak Wituś, rozpieszczany przez kobiety, brał z życia tyle, ile mu dawano, a nawet więcej. Wszędzie było go pełno. Biegał po domu, skakał, galopował jak koń i jak koń rżał. Tumult robił niezmierny. Nie było chwili spokoju, bo chłopaczysko ciągle coś wymyślało. Apolonia załamywała ręce, ale ojciec zwykle  w rozjazdach, więc brakowało jego męskiej ręki. Mały Witold zapowiadał się na niezłego lekkoducha.
Trzy lata później pojawiła się na świecie Helenka. Apolonię wyczerpały już te ciąże i porody. Schudła, zmizerniała. Na szczęście był maj, najpiękniejszy miesiąc w roku, więc szybko dochodziła do siebie. Przy trójce dzieci, gdzie najstarsza miała pięć lat było mnóstwo roboty. Julia cały czas była obecna i pomagała jak mogła. Na mężów w dziewiętnastym wieku żadna kobieta polegać w tych sprawach nie mogła. Oni mieli zapewnić byt rodzinie i ewentualnie zajmować się tym, co ich pasjonowało.
Apolonia nie chciała już więcej dzieci. Trójka zaspakajała jej instynkt macierzyński. Julia także wolałaby, żeby siostra odpoczęła na dobre od ciąż i porodów.
Kiedy Pola doszła już do siebie. Lenka rosła , przybierała na wadze i rozweselała wszystkich swoim śmiechem. Pod koniec lata we wrześniu najmłodsza latorośl miała prawie pięć miesięcy. Julianna wyciągnęła Apolonię na zakupy do Wilna . Chciała, żeby siostra zakupiła tkaniny na eleganckie stroje, bo przy dzieciach zupełnie się zaniedbała.
W Wilnie biegały po głównej ulicy, gdzie najwięcej było sklepików. Kupiły cienką wełenkę na suknię w kolorze turkusowym, do tego wybrały granatowy kapelusz. Na wierzchnie okrycie grubszą wełnę i kołnierz ze srebrnych lisów. Jeszcze trzewiki z wysokimi cholewkami, sznurowane na niewysokim obcasiku. Obładowane pakunkami, bo to jeszcze dla dzieci coś, wsiadły do powozu i pojechały do domu.
Siostry dawno tak szczęśliwe i rozgadane nie były, Zakupy w każdym czasie uszczęśliwiały kobiety. Zajechały na dwór u progu domu przywitała je czekająca Aldonka i Wituś. Dzieci rzuciły się matce na szyję, jakby jej tydzień nie widziały a nie zaledwie popołudnie. Do tego szczekające Zuza i Pepe, próbujące się poprzez dzieci przebić do kobiet na pieszczoty powitalne. Zamieszanie i hałas wielki tym czyniąc. Wycałowawszy dzieci i wypieściwszy psy Apolonia i Julianna udały się do salonu. Rozkładając pakunki , gdzie się dało.
Julia poprosiła kucharkę, by ta zamówiła na jutro swoją bratową do dworu. Szczedlakowa słynęła ze zdolności krawieckich i w razie potrzeby szyła dla dworskich ubrania, ale i modne dodatki także. Miała małą pracownię krawiecką w swoim niedużym domku przy kościele.
Przyszła na następny dzień wybrały fasony sukien, wzory apaszek i jedwabnych szaliczków. Krawcowa zdjęła miary z sióstr i dzieci i poszła do pracowni jak najszybciej realizować zamówienie. Zatrudniała pomocnicę, córkę kucharki, która także lubiła szyć i interesowała się modą. We dwie w dwa tygodnie miały nadzieję sprostać zadaniu.
We dworze krawcowa pojawiała się teraz co kilka dni, by przymierzać w trakcie pracy zamówione stroje. Szycie szło sprawnie, przymiarki także. Kobiety zgrabne, więc łatwo się dla nich robiło. Dzieci tylko niecierpliwe. Aldonka dopytywała stojąc w niedokończonej sukienusi:
- Długo jeszcze? Już mnie nóżki bolą…
Witusiowi to nawet nic nie zakładano, tylko przykładano czy mniej więcej jest dobrze.
Sukienki dla Apolonii i Julii były długie, ale już nie tak mocno marszczone, zgodnie z modą podkreślające figurę bez przesady wokół bioder i ramion. Raczej tkanina naturalnie opływała sylwetkę. Wielkie lustro w salonie przez ostatnie dni było bardzo mocno eksploatowane. Julia kręciła się wokół własnej osi, by zobaczyć się z każdej strony. To co widziała skomentowała:
-Cudownie leży. Jak pięknie układa się z tyłu!
Apolonia podobnie jak Julia zachwycona była pracą krawcowej. W turkusie przy ciemnych włosach i jasnej cerze bardzo było do twarzy Poli.  Jej delikatne rysy rozświetlał dzisiaj blask roziskrzonych oczu, w których czaiła się radość życia, co ostatnio po trzecim porodzie nie było takie oczywiste, że jest się z czego cieszyć. Raczej minorowe miała humorki i rzadko się czuła piękna i kobieca. Dzisiaj się to zmieniło. Do turkusowej sukni przy szyi Szedlakowa zaproponowała koronkowy kołnierzyk w stylu Be-Be ( zaokrąglone brzegi kołnierzyka). Miała go wyhaftować znana koronczarka w Szyłach. Taki sam kołnierzyk zamówiła Julcia i w miniaturowej wersji miał być dla Adusi. Sukienka małej niczym się nie różniła od tych dorosłych, tylko rozmiarem i bardziej luźnym krojem, by dziecku nie krępowała ruchów przy zabawie i krótsza tuż za kolanka. Nie było wówczas mody dla dzieci i ubierano je jak dorosłych. Bardziej świadome matki, trochę modyfikowały te stroje, by je dopasować do potrzeb dziecka.
Tak to ostatnie tygodnie wypełnione zostały modą, tkaninami i radością kobiet z nowych modnych strojów.
Józefa, jak zwykle nie uświadczyłbyś w domu, gdzieś na zielonej granicy, albo już poza nią, przemycał w swym eleganckim siodle, specjalnie przystosowanym, nielegalne bibuły, przygotowane do druku poza granicami zniewolonej ojczyzny. Wiele razy udało mu się uciec przed rosyjskimi siepaczami, polującymi na emisariuszy. Na razie dopisywało mu szczęście. Bóg stał po jego stronie.

Brak komentarzy: